środa, 31 października 2012

Nadchodzi... walka o piękne ciało!

Od jutra dieta.
Dziś było z 700 kcal, ale w tym wafelek czekoladowy... (Tfu!Tfu!Tfu!)
Wstyd.
Ale za to w limicie 1000, więc ujdzie.
Mam miesiączkę w końcu!
Już myślałam że będę musiała brać hormony...
I tak bym ich nie wzięła, po nich się tyje...
Chyba podoba mi się pewien chłopak.
Jutro zaduszki...
Mam refleksję na temat życia.
Dziś, tak właśnie dziś jestem szczęśliwa.
Jest we mnie nadzieja.
Jest we mnie ogień.
mam nadzieję że to nie słomiany zapał.
Że to prawdziwa siła i witalność i nadzieja i walka.
Walkę uznaję za rozpoczętą!
Trzymajcie za mnie kciuki! (choć pewnie nikt tego nie czyta, zwierzenia grubaski od siedmiu boleści)
W tej chwili mam wrażenie, że dojście do celu zajmie mi trochę czasu...
Ale mam w sobie pewność....
Głupią, naiwną, młodzieńczą pewność że dam sobie radę.
mam ochotę uściskać...
Cały świat, wziąć go w ramiona jak niemowlę i tulić...tulić...
Rzadko jestem aż tak szczęśliwa.
Chciałabym czuć tą pewność że dam radę zawsze...
Ale wiem że to niemożliwe.
Będę cieszyć się tą chwilą.


Dzisiejszy dzień będzie lepszy...

Chcę do 1 stycznia schudnąć do 60 kg.
Chcę?
Ja muszę.
Wyglądam jak słoń.
Trzeba zacząć się starać choć jest mi trudno.
Zaczynam dietę od 1 listopada.
A pod koniec listopada są matury próbne...
Będzie ciężko.
Ale dam radę.






piątek, 26 października 2012

Dzień w którym moje dzieciństwo powróciło...

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie...
Te 3 dni to był stres kosmar i.... jedzenie...dużo jedzenia.
Zawaliłam.
Zupełnie.
Czasami moje życie przypomina koszmar.
Tak, to jest koszmar.
Czuję się źle.
Czuję że tyję.
Ale żyję.
I to, właśnie to sprawia mi najgorszy ból.
Przypomniałam sobie jak byłam dzieckiem...
Pulchnym, małym i brzydkim.
Mama mi powiedziała że chciałaby żebym nigdy się nie narodziła.
Że jestem gruba i brzydka, że nawet nie może się mną nikomu pochwalić.
Strasznie wtedy płakałam. To było okropne wspomnienie.
CZułam się taka zbędna.
Wstydziłam się za to że żyję...
Raz jak była podpita chciała mnie zabić, krzyczała.
Często płaczę jak zdaję sobie sprawę że ona mnie nie kocha.
Ojciec twierdzi że nic ze mnie nie będzie...
Ratunku.
Ja się topię.
Nie ma dłoni która pomoże.
Nadchodzą myśli o śmierci...
Ciemnść nadchodzi, chce utulić mnie do snu, nie wiem czy się jej nie poddać...








środa, 24 października 2012

Dzisiejszy dzień był...koszmarny

Dietowo 485 kcal.
Ale był w tym rożek czekoladowy 274 kcal i jogurt pitny danone truskawka 211 kcal.
Nie jest dobrze, ale przynajmniej nie jest to dużo kalorii...
Moja dieta została nieco nagrodzona...
Na wadze 65,7 kg...
Wiem to mały spadek, ale w końcu spadek.
Jak na to ile żrę to i tak dobrze.
Czuję się taka zagubiona.
Spotkałam koleżankę A. którą bardzo lubiłam, ale nie widziałam jej od roku porozmawiałyśmy trochę.
Chyba do niej napiszę.
No i spotkanie z P. nie chcę na nie iść ale już mu obiecałam więc nie mam wyboru, muszę jakoś to przetrwać.
Czuję się źle na psychice, jestem gruba, dużo za gruba.
Ta znajoma którą spotkałam ma z 183 cm wzrostu i z 60 kg wagi...
A ja mam 166 i 65 kg wagi...
Gruby, durny klops ze mnie!
Będzie 45 w końcu to osiągnę... Muszę.

wtorek, 23 października 2012

Przepraszam...Zjebałam...

Miało być pięknie coś koło 400 kcal...
I gówno wyszło.
Mama zrobiła mi sałatkę z grzankami...
Tak właśnie z obrzydliwymi, tłustymi ziołowymi grzankami, sałatą i takimi tam...
Pełna miseczka pewnie z 400 kcal.
Tak mnie prosiła, żebym zjadła że głupio mi by było odmówić...
Chciałam zrobić jej przyjemność...
Więc zjadłam a potem wyrzygałam.
Czuję się z tym okropnie...
Teraz herbatka owocowa ze słodzikiem i nauka.
Jutro dwa sprawdziany z wosu i biologii, nie ma czasu na łzy i narzekanie.
Na płakanie mówienie sobie że jestem głupia, nieodpowiedzialna i nie powinnam rzygać...
Niby mogłam nie wymiotować, bilans 800 to nie tragedia ani nic...
Ale jednak...
Nie mogłam tego w sobie trzymać...
Po zobaczeniu ile mój brat sobie nałożył obiadu zrobiło mi się mdło...
Po prostu cudownie.
Obiecałam sobie że będę się uczyć 2 h dziennie, punkt 17 nauka.
A serce wyje z rozpaczy i osamotnienia, czuję jak się rozpadam...
Powoli kawałek po kawałku...
Jak mam tak żyć?
Nie potrafię, a jednak żyję.
P. nalegał na spotkanie, widzimy się w weekend.
Ja gruba i spuchnięta mam tak przyjść.
Niezły dół mnie łapie na samą myśl.
Moje życie to dno, porażka.
I czyja w tym wina?
Moja, grubej zapasionej idiotki, pełnej schiz i problemów psychicznych.
Niech jutro będzie lepiej...
Błagam.



Odkryłam...herbatki owocowe!

To tak dietowo dziś planuję, śniadanie około 300 kcal, kawę z mlekiem, herbatki owocowe.
Ćwiczenia, zobaczymy zazwyczaj podciągam się na drążku, choć nie widzę by to coś dawało...
Waga rano 66,3 kg znowu ta 6 z przodu ale nie dam się zwariować.
Nie ma mnie dziś w szkole, czuję się słabo.
Po wczorajszej randce z toaletą bolał mnie brzuch.
Ściskało mnie w żołądku, a przy schyleniu się "podchodziło" mi do gardła. Fuj! Tfu. Nie znoszę rzygać, ale to jest konieczność. Czasami już nad muszlą klozetową w trakcie prowokowania wymiotów czuję się dobrze, czuję że robię coś słusznego, wyrzucam z siebie szlam, tkanki łączne sałaty i śmieci, oraz całe te bagno, cały ten tłuszcz...
Potem jednak nadchodzi poczucie rozżalenia i rozgoryczenia, porażki.
Mam wrażenie że zawiodłam, że wszystko zrobiłam źle, zjadłam, popełniłam grzech niewybaczalny względem siebie...
Czuję się okropnie gruba, ale nie potrafię ćwiczyć bo jak patrzę na te tłuste ciało wyginające się w rytm ćwiczeń, to chce mi się wymiotować. Jedyne moje ćwiczenia to drążek, podciąganie się na nim.
Polecam kawę na czczo, z mlekiem i słodzikiem. Zabija głód jeżeli jest pita na pusty żołądek.
A dlaczego z mlekiem, przecież mleko to kalorie?
Bo inaczej samą kawą podrażniamy ścianki żołądka, uwierzcie mi to nie jest zdrowe.
Mleko łagodzi negatywny wpływ kawy na żołądek.
Jeżeli macie problemy na tle napadów...
Polecam zawsze mieć przy sobie lizaki np. z tesco. Nie są drogie. 10 lizaków w opakowaniu 1.12 zł albo 1.69zł. Jeden ma chyba coś koło 32 kcal, jeżeli dobrze pamiętam.


 No i gumy owocowe są świetne! 
Mogą być też nie owocowe ale nie minie wam wtedy ochota na smak więc polecam owocowe.
Guma orbit arbuzowa jest naprawdę pyszna i niskokaloryczna, 1 ma coś z 3 kcal
Jabłkowa też jest niezła, ale szybciej traci smak, jest jeszcze truskawkowa więc naprawdę jest w czym wybierać. :)












Herbatka owocowa ze słodzikiem jest naprawdę pyszna! (polecam te z lidla) i zapychająca. Pijcie na ciepło, bo na zimo już nie działa tak dobrze na głód. No i rosołki na ciepło z kostki, też nie są złe.
Najlepiej bierzcie od razu 2 saszetki herbatki owocowej do  kubka (ja mam kubek 400 mll) , wtedy smak owoców jest intensywniejszy, a słodzik dodaje słodyczy. To naprawdę pomaga i jest pyszne!












Aha i przypomniało mi się cos jeszcze, coś czym chciałabym się z wami podzielić...
Czy też tak macie że jak ktoś mówi wam komplement, to macie wrażenie że kłamie?
Ostatnio spytałam moją mamę, na ile kilogramów wyglądam. Moim zdaniem (ale podobno anorektyczka ma zaburzony wzgląd w swoje ciało, wątpię jak dla mnie jestem wannarexic z tą słoniową wagą...) wyglądam na 70 kg...
*A mama do mnie:Hmm no nie wiem jakieś 50kg?
 WTF? Nie znoszę tych kłamstw.
JA chcę realny pogląd a nie takie kłamstwa, takimi tekstami karmi się idiotów i dzieci.
Ostatnio byłam na imprezie w barze znajomy świętował swoje 18 urodziny.
Tort? Tak był. Ale go nie tknęłam...
Wszyscy wielkie oczy i odwieczne pytanie...
*Czy jesteś na diecie? Po co? Jesteś szczupła...
O.O Ja? Szczupła? Gdzie bo nie widzę. Nie znoszę tego.
P. zaczął mnie podrywać, przyjaciel K. mojego znajomego.
Nie nie jest brzydki, ale chłopak to problem i wypady na jedzenie...
Najbardziej mnie rozbawiło kiedy powiedział mi że mam piękny uśmiech i ładną figurę nie taką tyczkowatą...



Szczerze mówiąc zamiast mnie rozbawić, dobiło mnie to...
Zrobiło mi się przykro.
Poczułam się dotknięta, ale uśmiechałam się jak ta idiotka na pierwszym balu, choć wszyscy rzekomi znajomi obrabiają jej dupę na boku, a chłopak spał z połową miasta...
Po powrocie do domu, poryczałam się wtulona w poduszkę...
Przeklinając kalorie tkwiące w piwie...
Choć nigdy nie utyłam od piwa, ale może dlatego że zazwyczaj nic nie jadłam tego dnia którego piłam...

poniedziałek, 22 października 2012

Mój dzisiejszy dzień i ja ogółem...


18 latka od 6 lat zagłębiona w walce o idealne ciało.
Potykałam się, wstawałam, tyłam, chudłam, ale nadal walczę myślę że to jest najważniejsze.
Myślę że blog, pozwoli mi podzielić się z innymi moimi odczuciami, mam nadzieję że niektórzy choć trochę mnie zrozumieją.
To na początek...
Dzisiejszy dzień pod względem diety był beznadziejny, pogoda pogłębia stan osamotnienia.
Rano było ładnie tylko 300 kcal..
Po szkole, stresie, wracając do domu jadłam...
Zjadłam ochydną zapiekankę, grzeszną czekoladę...
Tłuszcz...tłuszcz...
Spowiadałam się toalecie przez około 20 minut, zraniłam sobie dłoń od prowokowania wymiotów, sprawiłam że znów wróciło uczucie bycia szmatą.
Od 12 roku życia się odchudzam...
Od 14 mam stwierdzoną anoreksję bulimiczną.
Rok temu stwierdziłam że wrócę do normalnego życia, że będę walczyć choć jest mi trudno...
Efekt?
Ja nie potrafię...
Po szpitalu (miałam wtedy 15 lat) przytyłam do około 56kg...
Teraz?
Ważę aż 66 kg.
Życie zdaje mi się być klatką, koszmarem, ułudą i walką bez celu...
Po dzisiejszym wymiotowaniu poczułam się okropnie.
Przez chwilę chciałam zniknąć, ulecieć w powietrze.
Mam nadzieję że wam idzie lepiej, że to tylko ja i moja ułomna krucha skorupa cieleśności.
Mam nadzieję że nie cierpicie wewnętrznie tak jak ja przez głodówki i żyganie.
Moje życie czasami przypomina miód, szczęście, śmiech.
Lecz wystarczy chwila by zmieniło się w koszmar.
Nienawidzę.
Uczucia pełności w żołądku.
Więc czemu żarłam, tak bo żarłam a potem prowokowałam wymioty i płakałam jak dziecko?
Nie wiem, nie rozumiem.
Dzisiejszy dzień to porażka.
Wiem o tym.
Jutro będzie lepiej, jutro będzie dobrze.
Waga jest bezlitosna...
66kg...