18 latka od 6 lat zagłębiona w walce o idealne ciało.
Potykałam się, wstawałam, tyłam, chudłam, ale nadal walczę myślę że to jest najważniejsze.
Myślę że blog, pozwoli mi podzielić się z innymi moimi odczuciami, mam nadzieję że niektórzy choć trochę mnie zrozumieją.
To na początek...
Dzisiejszy dzień pod względem diety był beznadziejny, pogoda pogłębia stan osamotnienia.
Rano było ładnie tylko 300 kcal..
Po szkole, stresie, wracając do domu jadłam...
Zjadłam ochydną zapiekankę, grzeszną czekoladę...
Tłuszcz...tłuszcz...
Spowiadałam się toalecie przez około 20 minut, zraniłam sobie dłoń od prowokowania wymiotów, sprawiłam że znów wróciło uczucie bycia szmatą.
Od 12 roku życia się odchudzam...
Od 14 mam stwierdzoną anoreksję bulimiczną.
Rok temu stwierdziłam że wrócę do normalnego życia, że będę walczyć choć jest mi trudno...
Efekt?
Ja nie potrafię...
Po szpitalu (miałam wtedy 15 lat) przytyłam do około 56kg...
Teraz?
Ważę aż 66 kg.
Życie zdaje mi się być klatką, koszmarem, ułudą i walką bez celu...
Po dzisiejszym wymiotowaniu poczułam się okropnie.
Przez chwilę chciałam zniknąć, ulecieć w powietrze.
Mam nadzieję że wam idzie lepiej, że to tylko ja i moja ułomna krucha skorupa cieleśności.
Mam nadzieję że nie cierpicie wewnętrznie tak jak ja przez głodówki i żyganie.
Moje życie czasami przypomina miód, szczęście, śmiech.
Lecz wystarczy chwila by zmieniło się w koszmar.
Nienawidzę.
Uczucia pełności w żołądku.
Więc czemu żarłam, tak bo żarłam a potem prowokowałam wymioty i płakałam jak dziecko?
Nie wiem, nie rozumiem.
Dzisiejszy dzień to porażka.
Wiem o tym.
Jutro będzie lepiej, jutro będzie dobrze.
Waga jest bezlitosna...
66kg...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz